sobota, 14 stycznia 2017

Anioły, anioły, anioły...

Ostatnio mało śpię, a to za sprawą ... nie nie Wojtusia, ale aniołów. Lepię, wypiekam, maluję, a na to czas mam tylko nocami, więc siedzę , lepię, wypiekam i maluję do drugiej-trzeciej w nocy. I przyznam nieskromnie, że idzie mi coraz lepiej. Pierwszego aniołka na pewno zostawię, to ten wspomniany poprzednio. W ciągu ostatnich dni przybyło ich, piekarnik grzał i grzał (ciekawe jaki będzie rachunek za prąd). Dotarła też paczka z farbkami i jestem nimi zachwycona. Za moich szkolnych czasów takich cudeniek nie było - 24 kolory plakatówek, plakatówki złote, perłowe, brokatowe, w tubkach, w słoiczkach - do wyboru, do koloru.
Nie mogę się doczekać pokazania tego, co już pomalowane, jeszcze bez twarzyczek i polakierowania . Obawiam się, że twarze mogą mi nie wyjść i sknocę jedną po drugiej . 

Dzisiaj udało mi się ulepić coś jeszcze. Zdążyłam. Biedaczek już popłynął, nie wytrzymał do wieczora. Pierwszy bałwanek zaliczony,  mam nadzieję nie ostatni tej zimy. Wprawy nie mam, ale jak na pierwszy od lat raz...



Przy produkcji aniołków mam pomocnika. Zabrał mi duży wałek, patyczki i foremki i nie chciał pożyczyć. Wałkował ciasto, wycinał serduszka, kwiatuszki, odciskał kropeczki - rośnie prawdziwa konkurencja.

A teraz prezentacja ... Po kolei i po trochu. Pora nadać imiona aniołkom.
Oto Gabrysia:




 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz