Zawsze marzyły mi się anioły z masy solnej. Już kiedyś próbowałam, ale nie wyszły tak, jakbym chciała. Masa była chyba za sucha, przy formowaniu kruszyła się, z wielkim trudem ulepiłam cztery anioły, które potem nie chciały wyschnąć. Schły i schły, kilka dni, przy tym popękały, jednemu odpadła głowa, drugi się pokruszył. Dwa pomalowałam, ale gdy przyszło do twarzy, zaczęło się knocenie. Twarze mi nie wyszły, a zmazać nie było jak. Nie próbowałam więcej, aż do teraz.
Znów zobaczyłam przepiękne Janioły. Znów zapragnęłam spróbować. Przecież można kupić, prawda? Ale gdzie ta przyjemność tworzenia? Nawet jeśli krzywe, popękane, to jednak "sama zrobiłam". Kupiłam sól, mąkę i zaczęłam. Zaczęłam właściwie o godzinie 21, skończyłam o 3:15 w nocy tak mi się fajnie lepiło - powstały trzy anioły, trzy owieczki i serduszka. Ciągle próbuję innego przepisu na masę. Zużyłam już cztery masy solne, każda trochę inna , ale ciągle szukam idealnego przepisu, ciągle coś nie tak. Lepić się da, ale czegoś mi tu brakuje.
Jaki efekt?
Z pewnością będzie ciąg dalszy , a na dzisiaj moje początki. Pierwsze aniołki, pierwsze lepienie, wypiekanie, malowanie. A efekt? Nie jest idealnie i pewnie nigdy nie będzie, ale jak na pierwszy raz jest nieźle. Złapałam bakcyla i muszę teraz dzielić mój mizerny wolny czas pomiędzy szydełko, igłę z nitką, zdjęcia (których tysiące czekają na przebranie, obróbkę i fotoalbum) , malowanie odstresowujące i masę solną, wiosą dojdą jeszcze kwiatki. Ale kocham te aniołki, każdy inny, niepowtarzalny, nie kupiony, ale zrobiony własnoręcznie.
Mój pierwszy aniołek ulepiony, wędruje do piekarnika.
Warsztat pracy - no cóż , bałaganik jak to przy pracy.
Wysuszony, czeka na malowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz